Dla Eli i Iwony sceneria działki od początku była urokliwa. Kiedy w końcu lata 1995 r. pierwszy raz chodziły pod ogromnymi drzewami, przewracały co krok stopami rosnące w trawie koźlaki, a w owocowej części ogrodu wprost z drzew zajadały dojrzałe klapsy. Jednak nic nie było tak piękne, jak stare okazy różnych gatunków drzew liściastych. Nawet dla laików tworzyły ciekawą kolekcję dendrologiczną. Co prawda, rzucały na ziemię cień, ale nie sprawiało to przygnębiającego wrażenia – potęgowało nastrój parku z tajemnicą. Trudno było się nie zakochać w tym miejscu!
W cieniu liściastego starodrzewu
Wielu kupujących odstraszają parcele z wielkimi drzewami, wszechobecnym cieniem i tonami opadających liści. Ale nie Elę i Iwonę. Kiedy znalazły tę zadrzewioną, rozległą posesję o pow. 4330 m2, od razu uznały, że mają wyjątkowe szczęście. Urzekła je historia siedliska. Doborem roślin zajął się w okresie międzywojennym nie byle kto, tylko dyrektor zieleni miejskiej w Warszawie i współtwórca kilku stołecznych parków. W tej autorskiej kolekcji są m.in. różne lipy, czerwonolistne buki, brzozy brodawkowate ‘Youngii’, które obecnie tworzą mały park, osłaniający nowo zbudowane domy sióstr.
Właścicielki z wielkim poszanowaniem istniejącego starodrzewu postawiły w nim dwa domy oraz gospodarcze zabudowania. Do siedliska sprowadziły również rodziców. Przyznają, że od pierwszych dni po zamieszkaniu wspaniały park z charakterystycznym światłocieniem i ptakami gnieżdżącymi się w koronach starych drzew, dla całej rodziny jest jak kojąca melisa, a nie kofeina. Zresztą uprawiają w nim ogromne łany prawdziwej melisy i innych ziół na orzeźwiające letnie napoje, zdrowotne i „wyskokowe” nalewki, nawet… na mydła i kremy.
Rośliny na kremy i mydła
Odkąd Iwona sięga pamięcią, marzyła, żeby na swoją delikatną skórę nakładać jedynie naturalne kosmetyki. Ale siłą rzeczy pozostawiała to w sferze marzeń i sięgała po wyroby przemysłowe. Siedem lat temu, opowiedziała o swoich intencjach koleżance, z wykształcenia chemiczce. Ta, nie wiedząc, jak należy robić naturalne kremy, poznała Iwonę ze swoją zawodową znajomą. Sytuacja powtórzyła się – kolejna kobieta chciała stosować zdrowsze kosmetyki, lecz nie miała odpowiedniej wiedzy, by je przygotowywać, natomiast posiadała… prywatne laboratorium chemiczne.
Laboratorium, czyli potencjalny warsztat pracy, stał się dla trójki pań dobrą zachętą do zdobycia profesjonalnej wiedzy w dziedzinie kosmetologii. Właścicielka laboratorium podjęła podyplomowe studia i sukcesywnie dzieliła się nabytą wiedzą z koleżankami. W trójkę przerabiały wybrane receptury, eliminując z nich substancje chemiczne i zastępując je naturalnymi. Efektem wieloletnich weekendowych „babskich spotkań” i eksperymentów w laboratorium są obecnie sprawdzone recepty na mydła, kremy, balsamy. A co jest bardzo ważne – kosmetyki nie wymagają działania w warunkach laboratoryjnych.
Iwona wytwarza je na własny użytek tylko w domu, wykorzystując do tego celu rośliny specjalnie posadzone w ogrodzie oraz rosnące na łąkach wokół niego. Cennym źródłem naturalnych składników są jeszcze łąki na Podkarpaciu przy jej drugim domu. Nabyte umiejętności i doświadczenie przekazuje innym kobietom na tematycznych warsztatach.
– Na warsztatach zachęcam kobiety, żeby buntowały się przeciwko stosowaniu chemii w kosmetyce – opowiada Iwona. – Pokazuję, jak łatwo możemy ją zastąpić naturalnymi substancjami. Kremy i mydła robię poprzez połączenie ziołowych ekstraktów z gliceryną i wybranymi tłuszczami. Taka domowa własna produkcja nie jest trudna, ani bardzo czasochłonna, i przynosi ogromne korzyści zdrowotne i estetyczne. Na przykład fantastycznym surowcem przeciwcellulitowym jest bluszcz, czyli popularne pnącze. Ekstrakt z niego dodaję do mydła i balsamu do ciała.
W ogrodzie frontowym, oczywiście, posadziłam z siostrą nagietki, żywokost i prawoślaz, bo są niezastąpione w wytwarzaniu podstawowych kosmetyków. Ekstrakt z kwiatów nagietka, zawarty w moich mydłach i kremach, działa na skórę łagodząco, no i śmieję się, że przekazuje mi moc od słońca. Żywokost natomiast zawiera alantoinę, która przyspiesza podziały komórkowe. Kwiatów i ziół, a nie substancji chemicznych, używam również do uzyskania ładnego koloru kosmetyków. Kwiaty nagietka i mniszka zabarwiają kremy na żółto. Liście mydlnicy, dodane do mydła bluszczowego, zabarwiają je na zielono. Ela wykorzystuje liczne zioła i kwiaty z naszego ogrodu w innym celu. Robi z nich zdrowe napoje, w tym lecznicze nalewki, oraz dodaje do potraw. Ja nastawiam jedynie nalewkę ze szczeci, bo leczy boreliozę.
Zioła pełne słońca
Najbardziej bogata w zioła jest przednia, niezadrzewiona część ogrodu, w której długo operuje słońce. Te jadalne rośliny fantastycznie się czują w suchej, przepuszczalnej i nagrzanej od słońca ziemi. Ale nie tylko piaszczysty grunt i słońce sprzyjają ich uprawie. Liczy się jeszcze osłonięcie od wiatru. Od drogi ogródek ziołowy chroni ogrodzenie z długimi wysokimi murkami. Tam, gdzie ich nie ma, wiatr z okolicznych łąk powstrzymuje szczelny kożuch z gęstych pnączy, posadzonych wzdłuż przęseł z kutej stali.
Boki ogródka zamykają dwa stylizowane pawilony gospodarcze z miejscami do parkowania samochodów. Ich nagrzane mury również oddają ciepło roślinom zielnym. Zaporą przeciwwiatrową jest wreszcie szeroki pas starodrzewu w dalszej części ogrodu. W takich warunkach zioła, przeplecione różami (ulubionymi przez seniorkę) oraz innymi kwiatami, nie marzną (na przykład spore kępy lawendy mają już 20 lat), natomiast świetnie się rozrastają i rozsiewają! Właścicielki muszą nawet, kilka razy w sezonie, korygować ich powiększający się zasięg.
– Dziewanny, malwy, nagietki, kosmos od lat same się rozsiewają, bo przez całą zimę pozostawiamy na łodygach ich zaschnięte kwiatostany – mówi Ela. – Obecnie siewki kwiatów i ziół rosną tam, gdzie chcą i tworzą naturalistyczną kompozycję, prawie jak na łąkach za płotem. Oregano bucha na skarpach, tymianek i melisa zarastają rabaty. Podobnie szałwia i lawenda! Ale to mnie cieszy, bo u nas przerób ziół jest ogromny. W czasie upałów biegnę do zielnika po zioła i robię chłodne napoje z miętą, nagietkami, cytryną i świeżymi zielonymi ogórkami.
Co roku, około św. Jana, nastawiam nalewkę na zielonych orzechach i przyprawach korzennych, a kiedy kwitną lipy – rozgrzewającą nalewkę z ich kwiatów. Latem i jesienią z ziół i kwiatów układam żywe i suche bukiety do ozdoby ganku domu i wnętrz. Bardzo się cieszę, że mamy ten nasłoneczniony ogródek tuż przy starej parkowej części. Ale drzewom nic nie dorównuje! Cień od nich jest wspaniały. Żaden zadaszony taras go nie zastąpi. W lecie stawiam stół i krzesła na trawniku pod drzewami i upajam się chłodem oraz śpiewem ptaków. Nasz park to prawdziwe remedium na stres i hałas.
Wrażenia z użytkowania ogrodu
– Sam starodrzew nie tworzył na początku wygodnego ogrodu. Działka wymagała oczyszczenia bezładnych chaszczy i zagospodarowania przestrzeni pod drzewami. Pracowałyśmy my, rodzice, a w końcu pan Zbyszek, który miał zacięcie ogrodnicze i artystyczne, bo ukończył ASP. Poznałyśmy go, kiedy sprzedawał zioła na targu. Jego zasługą jest uformowanie podszytu spójnego ze starodrzewem i szatą roślinną na łące, otaczającej nasz teren. Wszystko artystycznie połączył. W efekcie współpracy z nim, nawiozłyśmy wiele ciężarówek ziemi i głazów.
Koszty założenia i pielęgnacji ogroduOgród pod istniejącym starodrzewem powstał w 1997 r. i wraz z dowiezieniem ziemi jego założenie kosztowało ok. 30 000 zł. Właściciele samodzielnie pielęgnują ogród. Starają się uprawiać rośliny ekologicznie, bez nadużywania środków chemicznych. Tylko w razie potrzeby zlecają wykonanie chemicznych oprysków (najwyżej za 50 zł rocznie), a trawnik nawożą raz w roku, wydając na to 400 zł. |
|
W ogrodzie frontalnym usypaliśmy z nich skarpy z długim stokiem na południe i posadziliśmy na nich zioła. Ziemia również użyźniła piaszczysty macierzysty grunt. Zbyszek wymodelował skarpami i roślinami miejsca przy obu domach. Ale zależało nam nie tylko na urodzie, lecz także na funkcjonalności ogrodu. Dlatego zbudowałyśmy rondo między domami i promieniste ścieżki, żebyśmy mogły, kiedy potrzeba, podjechać pod oba domy samochodami, albo wygodnie poruszać się pieszo.
Średnicę ronda wyznaczałyśmy same, przy pomocy sznurka i kołków, sprawdzając wygodę skrętu. Starą bazaltową kostkę z odzysku, na podjazd i rondo, kupiłyśmy jako poremontowy odpad i mozolnie oczyszczałyśmy ją z resztek asfaltu. Fantastycznie się teraz sprawdza.
– Wspólny ogród ma wiele zalet – nie pozamykałyśmy niepotrzebnymi płotami przestrzeni, razem się nią opiekujemy. Systematycznie usuwamy chore i niebezpieczne dla ludzi konary drzew. Brakuje w nim tylko jakiegoś poidełka dla licznych ptaków.
Źródło: Magazyn Budujemy Dom 1-2/2017 Tekst i zdjęcia: Lilianna Jampolska |