Europejskie ogrodowe trendy od lat wyznacza wystawa Chelsea Flower Show w Londynie. Co roku pielgrzymują do niej ze wszystkich stron architekci krajobrazu, ogrodnicy oraz zwykli miłośnicy roślin. Zgodnie z najnowszą modą, rabaty powinny „pękać” od kwiatów, a ścieżki – kręcić się i zawracać płynnymi liniami, bo tylko takie – w przeciwieństwie do prostych, które jedynie skracają przestrzeń – optycznie ją wydłużają i urozmaicają.
Tak właśnie wygląda ogród Ani, chociaż podczas jego tworzenia (z wykształcenia jest architektem krajobrazu) nie kierowała się topowymi prądami, ale własną wizją przyjaznej dla ludzi i zwierząt przydomowej przestrzeni. Wszystko, co przeszło przez jej ręce przez ostatnie 18 lat, prezentuje się, jakby to uczyniła sama natura. Aranżacja wspaniale się udała, lecz jej autorka śmieje się, że teraz codziennie czuje ją w kręgosłupie. Nie obraziła się na koleżankę, która po obejrzeniu ogrodu zadzwoniła do męża i wykrzyknęła – słuchaj, tu rosną prawie same chwasty, ale jest magicznie. Uznała taką ocenę nie za krytykę, a za komplement i celną definicję tego, co zrobiła.
ZACZĘŁO SIĘ OD OGRODU BAGIENNEGO
Kiedy Ania kupiła ten skrawek łąki o pow. 1700 m2, niejednorodne podłoże miejscami było aż nazbyt wilgotne. Nie walczyła z naturalnymi warunkami!
– Swój ogród widziałam zupełnie inaczej, niż niektórzy moi klienci – opowiada. – Nie wszyscy rozumieją, że ogród to nie sztuczny twór i nie może być po prostu wklejony w istniejący krajobraz, jak pocztówka z wakacji. Musi pasować do miejsca i opierać się na lokalnych roślinach. Początkowo planowałam przysunąć dom do północnej granicy działki, żeby mieć dużo wypoczynkowej przestrzeni od strony południa, ale sprzeciwił się temu geodeta, który wykonał badanie geotechniczne gruntu. Wskazał pod dom centrum posesji.
Skoro tak się stało, to postanowiłam otoczyć budynek ramą z zieleni. Podzieliłam ją na sektory. Od strony południowej pas gruntu rozciąga się aż o 1 metr niżej, niż reszta działki, i przez pierwsze mokre lata tworzyły się w nim rozlewiska wody. Pewnie niektórzy zaczęliby osuszać to miejsce, albo niwelować dowiezioną ziemią. Ale nie ja! Nienawidzę terenów równych, jak pola golfowe, bo nie dają oczom zagadki, ani pola do uruchomienia wyobraźni.
Mnie zachwycała rodzima bagienna roślinność, którą tam zobaczyłam. Nie zamierzałam niczego radykalnie zmieniać, tylko ewentualnie podkręcić charakter naturalnego środowiska. Wykopywałam z okolicznych rowów rośliny bagienne i wodne, tj. pałki wodne, trzciny. Przyjaźnię się ze szkółkarzami, którzy – słysząc o moich potrzebach – oddawali mi nadwyżki z produkcji. Chętnie zabierałam również te egzemplarze, które były za słabe do sprzedaży. Wbrew swoim zasadom, skusiłam się wtedy nawet na egzotyczną gunnerę olbrzymią, wyrastającą na wysokość 3 m i rozwijającą ogromne liście, wyjątkowe w urodzie obrazki włoskie i plamiste oraz pontederię sercowatą z obłędnymi niebieskimi kwiatkami. Z tej ostatniej zrobiłam wręcz cudne niebieskie pole.
Niestety, ogród bagienny nie przetrwał do dziś. Zdobił teren zaledwie przez kilka pierwszych lat, zanim nastały gorące i suche. Na skutek suszy bagienne rośliny samoistnie wymarły, bo nie założyłam w „mokrym” zakątku systemu nawadniania, sądząc, że przy takich warunkach naturalnych nigdy nie będzie potrzebne. Dziś na dawnym bagnisku utrzymują się tylko wilgociolubne trawy ozdobne, m.in. miskanty i rozplenice. Podczas suszy podlewam je z węża, ale już dojrzewam do zmechanizowania tego systemu.
TWORZENIE ZIELONEJ RAMY
Jak większość ludzi w naszym klimacie, właścicielka jest osobą „światłolubną”, zatem brak drzew na działce jej nie przeszkadzał. Jednak docelowo teren wymagał osłonięcia od dokuczliwych wiatrów, a kiedy zaczęły pojawiać się następne domy – od życia rodzinnego sąsiadów. Ania ocaliła więc najpierw siewkę olchy, którą znalazła wśród chwastów (przed urządzaniem ogrodu musiała pozbyć się z posesji ich i nawłoci, dlatego poprosiła miejscowego rolnika o przeoranie gruntu). Ocalała od pługa olcha szybko rosła, niedługo potem dołączyły do niej wytrzymałe gatunki sosny pospolitej i czarnej, które dobrze radzą sobie na zwięzłej glebie oraz żywotniki, modrzewie i świerki. Pojawiły się przy nich pozyskane z okolicznych chaszczy brzozy, dąb błotny i klony – srebrzyste, jesionolistne, pospolite. Ania utworzyła z nich parawany.
– Kocham światło i słońce, więc drzewa „puszczam” tylko do pewnej wysokości, a potem starannie je przycinam – opowiada właścicielka. – Moją prawdziwą miłością są jednak kwiaty. Nimi wypełniłam rozległe rabaty, położone pod żywopłotami. Liliowce pozbierałam od wszystkich „krewnych i znajomych królika”. Te długowieczne i plastyczne byliny dostosowują się do każdych warunków. Po drodze jest mi z kolorami fiolet, lila, bordo, stąd najwięcej liliowców ma właśnie takie kwiaty, ale oczywiście mam również te w tradycyjnej kolorystyce – żółtej, czerwonej i pomarańczowej. Kolekcja silnie się rozrosła, bo odkryłam nieskończone źródło ich pozyskiwania – kompostowniki przy ogródkach działkowych! Liliowce są plenne, a pracownicze ogródki małe, więc po przerzedzaniu kęp masowo lądują na ogólnym zielonym wysypisku. Przez 2 lata zbierałam tam za darmo prawdziwe cuda. Nie tylko liliowce, lecz jeszcze przepiękne astry, chryzantemy, maki, rudbekie, rośliny cebulowe. Cebulowych mam teraz tysiące!
MIEJSCA Z MAGIĄ I TAJEMNICĄ
Ania przyznaje, że nie lubi ogrodów bez tzw. tajemnicy, czyli bez zakątków i prowadzących do nich krętych alejek. Kiedy klient prosi ją o posadzenie pod płotem szpaleru żywotników, założenie równiutkiego trawnika w stylu pola golfowego i udekorowanie go w centrum świerkiem i wrzosami, ma ochotę uciekać. Najczęściej jednak zaprasza do swojego ogrodu, albo używa łagodnej perswazji i zdjęć prezentacyjnych. Po takiej przyjaznej edukacji zleceniodawcy rzadko upierają się przy wyjściowym zamówieniu. Jej własny ogród to ciąg zakątków, wyłaniających się za każdym zakrętem ścieżki.
Rośliny swobodnie wrastają w siebie, formując na wpół dzikie, lecz umiejętnie kontrolowane kępy. Każde zestawienie jest inne, więc goście są ciekawi, co jeszcze dalej zobaczą. To kwintesencja tego, co Ania chciała osiągnąć. Proces tworzenia ogrodu rozpoczęła od posadzenia stelaża z roślin iglastych. Wokół nich od razu widziała w głowie kolorowe grupy z drzew i krzewów liściastych, chociaż dołożyła je do kompozycji dopiero w kolejnym roku. Wybrała takie krzewy, jak derenie, kaliny, dzikie róże, rokitniki (w zimie ich owoce karmią ptaki, a barwne gałęzie dekorują zakątki).
Od trzeciego roku na rabatach zaczęły pojawiać się kwitnące byliny. Feeria kolorowych kwiatów i liści nie męczy oczu autorki aranżacji, bo jest zauroczona twórczością Fridy Kahlo. Tylko po wizycie kolegi (również architekta krajobrazu), preferującego wyciszające białe i zielone zestawienia, przyrzeka sobie przez chwilę uspokojenie energetycznej kolorystyki w ogrodzie. Ale postanowienie pryska, kiedy znajdzie się wśród własnych roślin, albo w jakieś dobrze zaopatrzonej szkółce.
Koszty założenia i pielęgnacji ogroduOgród powstaje od 2001 r. Właścicielka zaprojektowała i wykonała go samodzielnie. Koszty założenia ocenia na znikome, ponieważ dotąd nie dodała instalacji automatycznego nawadniania, a rośliny pozyskiwała za darmo od rodziny, znajomych, zaprzyjaźnionych szkółkarzy, z kompostownika przy ogródkach działkowych. Ogród pielęgnuje razem z zaufanym pracownikiem swojej firmy ogrodniczej. Kilka razy w roku przycina rośliny. Bardzo dba o ich zdrowie, bo ogród często pokazuje klientom. Na ekologiczne środki ochrony roślin wydaje rocznie 200 zł. Trawnik i rośliny ozdobne nawozi granulowanym obornikiem (odpowiednio co 1,5 miesiąca i 3 razy w roku) za 800 zł. |
Wrażenia z użytkowania ogrodu
|
Źródło: magazyn Budujemy Dom 1/2018, tekst i zdjęcia: Lilianna Jampolska |