Beata i Mirek śmieją się, że kiedy w 1993 r. kupili wielką działkę pod Puszczą Kampinoską (zajmuje powierzchnię 3600 m2), nadawała się jedynie na lądowisko dla helikopterów. Był to wyjeżdżony pas ziemi o długości prawie 150 m i szerokości zaledwie 27 m. Rodzina i znajomi odradzali im zamieszkanie na tym piaszczystym pustkowiu przy ścianie dzikiej puszczy – raz, że nie było tu jeszcze sąsiadów, dwa – ziemia nie nadawała się do żadnych upraw. Ale para zakochała się w tym dziewiczym miejscu i od zera rozpoczęła zakładanie ogrodu, a po kilku latach zbudowała tu również dom.
Jak poradziła sobie z wyjątkowo słabą ziemią siódmej klasy? Otóż, na szczęście, w pobliżu znajdowała się cukrownia, przy której co roku rosły hałdy wytłoków buraczanych. Pracownicy cukrowni za darmo przewieźli na działkę po lasem aż 150 wywrotek buraczanego kompostu, pozbywając się kłopotu. Dla przyszłego ogrodu był to zarodek nowego życia!
Amfiladowy ogród z dwoma oczkami wodnymi
Beata i Mirek znakomicie wykorzystali ten dobry początek. Krok po kroku przemienili rodzimą wydmę w liczne zazielenione i ukwiecone zakątki. Ciągną się w długiej amfiladzie. Pierwszy z nich rozpoczyna się tuż za bramą wjazdową na posesję i kończy przy bramie uformowanej ze strzyżonych grabów, która „stoi” prostopadle do zachodniej elewacji budynku.
W centralnym miejscu zakątka (tuż przy wybrukowanym placyku), właściciele założyli na folii stawowej małe oczko wodne. To poidełko dla licznych ptaków, zlatujących się z pobliskiej puszczy oraz azyl dla żab. Na placyku nad oczkiem Beata ustawiła komplet żeliwnych mebli ogrodowych. Frontowa część działki zapewnia pełną prywatność, więc latem co rano rodzina je tu śniadanie, a po południu chociaż chwilę leży na hamakach, rozwieszonych wśród modrzewi. Stąd jest już tylko krok do zimnej werandy, którą Mirek dobudował przy sieni (używa jej do przechowywania egzotycznych roślin tarasowych i ogrzewa tylko podczas silniejszych mrozów).
Za grabową bramą zaczyna się jeszcze bardziej intymna część ogrodu. Na zadbanym trawniku, otoczonym drzewami i krzewami, kilkanaście lat wcześniej znajdował się plac zabaw dla synów. Teraz rosną tu bujnie kwitnące róże parkowe. Trawnik prowadzi na taras za domem oraz do zakątka z drugim większym oczkiem wodnym.
Miniaturowy krajobraz i miniaturowe drzewa
Kolejny element wodny powstał za budynkiem w konkretnym celu – na bardzo suchym terenie ma wytwarzać przyjazny mikroklimat. Mirek wykorzystuje go również jako dobre sąsiedztwo do eksponowania i po prostu odpowiedniego przechowywania drzewek bonsai, a w nawiązaniu do tej wschodniej sztuki formowania roślin zaaranżował na jego brzegach miniaturę górskiego krajobrazu. Nie jest to jednak krajobraz azjatycki, tylko rodzimy.
Tak ukształtował rozrośnięte krzewy bukszpanów, by imitowały pasmo wiecznie zielonego dolnego regla lasów. Za nimi ciągnie się wał z prawdziwych głazów oraz kamiennych piargów, udający skaliste grzbiety gór. U podnóża regli i gór umościł „górskie” jeziorko. Pofałdowany zielony i kamienny wał w naturalny sposób oddziela ozdobną część wypoczynkową od gospodarczej, w której znajdują się kwatery z wielkim warzywnikiem, sadem i laskiem.
Yamadori według Mirka
Właściciel przyznaje, że tworzeniem drzewek bonsai zaraził go kolega, któremu ponad dwadzieścia lat temu pomógł wygrzebać krzywą sosenkę z oberwanej rynny w jakimś baraku. Ledwie wegetująca roślina malowniczo zwieszała się, jakby medytując nad swą ciężką dolą i właśnie tym pokrojem zachwyciła miłośnika bonsai.
Kiedy po jakimś czasie Mirek zobaczył, jak kolega zaaranżował drzewko w małej donicy i jak sprytnie je formuje na japoński sposób, był pod ogromnym wrażeniem. W owym czasie trafił w antykwariacie na pierwszą wydaną w Polsce książkę o wielowiekowej sztuce miniaturyzowania drzew i krzewów, wywodzącej się z Chin (a nie, jak się powszechnie uważa, z Japonii). No i po jej lekturze wsiąkł po uszy!
– Na początku wdrażałem się w tę sztukę bez większego powodzenia – opowiada. – Wszystkie rośliny uschły, bo opieka nad nimi zbiegła się akurat z budową naszego domu. Po budowie miałem więcej czasu na doglądanie roślin, więc pojawiły się pierwsze sukcesy. Nawiązałem kontakt z ludźmi kochającymi bonsai w okolicy i potem w całej Polsce. Od prawie dziesięciu lat organizujemy w szkole, w której pracuję od lat, specjalistyczne warsztaty prowadzone przez mistrzów światowej klasy, Japończyków i nie tylko. To oni 3 razy w roku uczą i doskonalą naszą dwudziestoosobową grupkę.
Specjalizuję się w sztuce yamadori, czyli posługuję się tylko roślinami samodzielnie pozyskanymi z natury i z rodzimej strefy klimatycznej. Formuję: graby, wiązy, lipy, klony, modrzewie, jałowce i sosny pospolite. Kolekcja w doniczkach liczy ok. 100 drzewek, a w gruncie – 300 sztuk i obie to typ outdoor, czyli do uprawy na zewnątrz.
Większą radość sprawia mi kształtowanie i obserwowanie roślin liściastych, bo w ciągu roku wielokrotnie się zmieniają. Najpierw są gołe, więc widać kontur pnia i gałęzi. Potem nabrzmiewają pąki, wyrastają liście, które następnie się jesiennie przebarwiają i w końcu opadają. Iglaki nie są tak zmienne. Moje najstarsze drzewko to stuletni suchodrzew! Na tyle wiek drzewa ocenili leśnicy. Znalazłem je 4 lata temu tu w okolicy, lecz – zaznaczam – nie w chronionej puszczy.
Moją uwagę zwróciły grube konary, wystające z dzikich zarośli, które już wcześniej ktoś próbował ciąć piłą. Pieniek z konarami ma bardzo dużo martwego drewna, ale z punktu widzenia sztuki bonsai to jest tylko jego zaletą. Utrzymuję ten stan spróchnienia drzewka, bo mimo próchna ma zachowane tak zwane linie życia, czyli tkanki, które przewodzą składniki pokarmowe z korzeni do listków na gałęziach. Dla okazów w donicach zbudowałem nad wodą drewnianą konstrukcję z piętrowymi długimi półkami.
W lecie drzewkom szkodzi nadmiar słońca i susza, dlatego pod dachem tej pergoli zamontowałem zraszacze, które pomagają mi w odpowiednim nawadnianiu kolekcji, a na czerwiec i lipiec rozwijam na dachu ażurową cieniówkę ogrodniczą. W zimie zagrażają roślinom mroźne wysuszające wiatry, a nie niska temperatura, dlatego przechowuję je w pobliskim tunelu foliowym, który w lecie zajmują pomidory. Przeszkloną zimną werandę musiałem zbudować przy domu nie dla drzewek bonsai, tylko do zimowania roślin egzotycznych, takich jak oleandry, laur, mirty, figi, portulaka afrykańska. Latem ozdabiają one południowy taras.
– Śmieję się z męża, że zajmowanie się bonsai działa na jego korzyść – opowiada Beata. – Dlaczego? Bo ciągle musi być w ruchu i ciągle ćwiczyć wyobraźnię, a na dodatek bardzo dbać o tężyznę fizyczną, bo żeby zobaczyć efekt swojej pracy, musi żyć 600 lat. Poważnie mówiąc, przy wyczerpującej aktywności zawodowej, zajęcia w ogrodzie pozwalają zrzucić z siebie napięcie i stres. To dla nas niezwykle istotne i z tego powodu od wiosny do lata – kiedy się tylko da, ruszamy do zajęć w ogrodzie. Mirek do swoich ukochanych miniaturowych drzewek, ja do roślin naturalnej wielkości i do koszenie trawnika.
Wrażenia z użytkowania ogrodu
– Podlewanie drzewek bonsai, oprócz odpowiedniego formowania i strzyżenia, jest kluczowym elementem ich uprawy. W Japonii tę czynność pozostawia się mistrzowi, a nie uczniom! Zdarza się bowiem, że nawet przy podlewaniu, drzewka usychają.
Koszty założenia i pielęgnacji ogroduOgród powstaje od 1993 r. Od początku projektują go i tworzą tylko właściciele. Beata zaplanowała go przy pomocy wyklejanek z papieru kolorowego. Do samodzielnego rozmnażania roślin właściciele nie ominęli żadnej taniej sposobności, np. kępy bukszpanów powstały z ukorzenienia gałązek z… wielkanocnej palmy. Większość roślin kupili za grosze w okolicznych szkółkach leśnych. Koszt założenia ogrodu oceniają na ok. 2000 zł (plus budowa studni 3000 zł). Prace pielęgnacyjne właściciele również wykonują samodzielnie. Żeby zmniejszyć koszt specjalnych donic do bonsai, Mirek sam odlewa je z betonu. Tylko wystawowe okazy posadził w ceramicznych donicach (niestety, są bardzo drogie, to wydatek nawet 1000 zł). Zainwestował 1500 zł w komplet narzędzi do formowania miniaturowych drzewek. Roczne koszty uprawy bonsai: donice ceramiczne 700–1000 zł, akadama (glinka) 420 zł, zeolit 300 zł, opryski 100 zł, warsztaty 3 razy w roku – 3 x 550 zł. |
Dzieje się tak na przykład podczas długotrwałych upałów, podczas których aparaty szparkowe roślin zamykają się. Trzeba umiejętnie spowodować, żeby się otworzyły i były zdolne przewodzić wodę, w której rozpuszczają się składniki mineralne.
W upały najpierw zraszamy korony drzewek, następnie czekamy 20–30 minut, a dopiero później podlewamy roślinę od dołu. Niekiedy powtarzamy tę ostatnią czynność kilkakrotnie.
Całą operację ułatwiliśmy sobie, budując podest z tarasowymi ławami oraz z dachem z cieniówką ogrodniczą i górnymi zraszaczami. W upały rośliny bonsai podlewamy 2 razy dziennie – o świcie i o 13:00.
Często wspomagamy się automatyką, w którą wyposażyliśmy zraszacze. W okresach przejściowych zmniejszamy intensywność podlewania – posługujemy się testem dotykania ziemi ręką i podlewamy tylko, kiedy jest to potrzebne.
W zimie obrzucamy korzenie bonsai śniegiem. W lecie celowo ustawiamy donice gęściej, żeby pod cieniówką utworzył się wilgotniejszy mikroklimat. Kiedy powstaje, mniej się przesusza ziemia w miniaturowych płaskich donicach.
– Mirek: do uprawy bonsai używam zeolitu, który ma odpowiednią strukturę i przepuszcza tlen do korzeni oraz akadamy, czyli japońskiej granulowanej glinki. Miniaturowe drzewka wymagają nawożenia. Świetnym naturalnym nawozem jest łajno łosia. Te zwierzaki często podchodzą pod nasz dom. Można stosować też odchody królika i kóz.
Dobre bonsai poznaje się po nebari, czyli grubym pniu. Wykształca się on, kiedy korzenie układają się płasko, bez wrastania w głąb podłoża. To dlatego stosuje się małe płaskie donice. Sztuką jest umiejętne przycinanie gałązek. Robię to 2 razy w roku. Mam do tego cały przybornik różnych profesjonalnych narzędzi. Rzadko drutuję konary.
Źródło: Magazyn Budujemy Dom 7-8/2016 Tekst: Lilianna Jampolska zdjęcia: www.sabra.prx.pl |