|
Mamy kwiecień, zatem dla pasjonatów dzikich pszczół (nie mylić z pszczołą miodną) sezon nowych wrażeń trwa już mniej więcej od miesiąca. Już w marcu zdarza się, że pierwsze pszczoły po przepoczwarzeniu, jako w pełni już ukształtowane osobniki, opuszczają swoje gniazda. Inaczej rzecz ma się w przypadku trzmieli. Plemię trzmiel (Bombinii) obejmuje obecnie w Polsce około 27 gatunków tych owadów.
Cóż to oznacza? Zaczyna się wyjątkowy i bardzo ważny etap w ich życiu. Trzmiele matki, inaczej zwane królowymi, opuszczają swoje zimowle. Spędziły w różnych zakamarkach (w szparach, w ściółce z liści, płytko pod ziemią) około 7 miesięcy, będąc w hibernacji.
Pierwsze cieplejsze dni, dłuższa obecność słońca na nieboskłonie i początek kwitnienia roślin sprawia, że królowe ruszają w świat. Są duże, puchate i… baaardzo głodne. Ostatni raz jadły ponad pół roku temu. Ich pierwsza myśl po otrząśnięciu się z zimowego letargu dotyczy jedzenia. Dlatego bywa, że nasze przydomowe ogrody są jako pierwsze zaszczycone odwiedzinami królowych. Możemy je spotkać na krokusach, hiacyntach, kokoryczach, miodunkach, wrzoścach, puszkiniach… Te delikatne rośliny potrafią się aż uginać pod ciężarem trzmieli – to budujący serce widok i duma z ogrodu, że wspiera dzikie zapylacze w tak ważnym i trudnym momencie.
Dlaczego taki nacisk kładę właśnie na te pierwsze wczesnowiosenne chwile i rolę królowych? Gdyż to od tych matek zależy całe następne pokolenie trzmieli. Zeszłego lata zostały zapłodnione i teraz będą szukały miejsca na założenie gniazda. Całe pokolenie zeszłorocznych trzmieli już nie żyje, zatem w ich sprycie oraz przedsiębiorczości leży cała nadzieja na powstanie kolejnych trzmielich kolonii.
Jeżeli nasze oczy w czasie spaceru lub pośród ogrodowej zieleni natkną się na dużego trzmiela, który nisko nad ziemią porusza się charakterystycznym zygzakowatym lotem, oznacza to, że trafiliśmy na królową, która być może poszukuje miejsca na gniazdo.
W zależności od gatunku może zagospodarować opuszczoną mysią dziurę, kłąb wysuszonej trawy lub inną przestrzeń, którą uzna za stosowną. Ale jej wybór może się okazać dość nieoczekiwany. Moi znajomi przez cały sezon gościli taką trzmielą rodzinę w garażu, gdzie w stercie szmatek żyły sobie bezkonfliktowo z ludźmi.
Zimno, wietrznie i deszczowo
Trzmiele pod wieloma względami są wyjątkowymi owadami – ja nazywam je „zapylaczami do zadań specjalnych”. Po pierwsze latają i zapylają w warunkach, gdy większość pszczół ani myśli opuszczać swoich ciepłych schronień. Trzmielom zaś niestraszna mżawka, wiatr i niska temperatura – dzięki specyficznej anatomii i procesom zachodzącym w ich ciałach potrafią się rozgrzać i odwiedzać kwiaty nawet przy temperaturach w okolicach 10°C. Prawdziwym rekordzistą w tym względzie jest trzmiel polarny (spotykany w tundrach), który pozostaje aktywny nawet w temperaturze bliskiej 0°C.
Nie tylko niska temperatura nie przeraża trzmieli. Gdy zapada zmrok i inne pszczoły już poznikały w zakamarkach, trzmiele jeszcze wytrwale pracują. Bywało, że pojedyncze okazy spotykałam na kwiatach nawet o godzinie 21. Prawdziwe z nich pracusie. Ich dzienny czas pracy może obejmować nawet kilkanaście godzin.
Trzmiele sprawiają, że kwiaty drżą
Zapylenie wibracyjne (tzw. „buzz pollination”) to kolejna trzmiela super moc. Część roślin wymaga od swoich zapylaczy właśnie takich wyjątkowych umiejętności. Na czym one polegają? Trzmiel żuwaczkami chwyta fragment kwiatu (np. płatek korony kwiatowej), następnie poprzez ciśnienie wytworzone ruchem skrzydeł wprawia kwiat w wibracje o koniecznej częstotliwości, aby pylniki uwolniły pyłek.
Są one też nieocenionym wsparciem przy zapylaniu pomidorów uprawianych pod osłonami. 9% roślin posiada kwiaty o takiej konstrukcji morfologicznej, która wymaga zapylenia wibracyjnego. Najlepiej nam znane zapylacze, czyli pszczoła miodna, nie potrafią zapylać w ten sposób, dlatego tak ważne jest wspieranie wszystkich zapylaczy, także tych dzikich.
Rośliny swój rozum mają
Rośliny skutecznie przemyślały swoje strategie i wymagania (oczywiście ta antropomorfizacja to uproszczenie, a na myśli mam trwający miliony lat proces wspólnej ewolucji roślin okrytozalążkowych i pszczół), które stawiają zapylaczom. Jeżeli ich pyłek jest bogaty w białko, a trudniej dostępny dla innych zapylaczy, ci specjaliści będą chętniej odwiedzać te rośliny, bo konkurencja jest mniejsza niż na kwiatach innych roślin. A rośliny wychowując sobie ewolucyjnie zapylaczy zwiększają swoje szanse w procesie rozmnażania.
Podobną strategię przyjęły rośliny, które dobierają sobie zapylaczy, którzy muszą mieć określoną długość aparatu ssąco-liżącego zwanego inaczej po prostu języczkiem. Kwiat do nektaru i pyłku będzie dopuszczał tego zapylacza, którego języczek będzie w stanie sięgnąć do słodkiej nagrody położonej na dnie rurki kwiatowej.
Bardzo lubię obserwować ten gatunek trzmieli, gdyż oblatując kwiaty często nie opłaca się im chować swoich długaśnych języków i można podziwiać, jak przemieszczają się ku kolejnym koronom kwiatowym z „językiem na brodzie”.
Jeżeli chcielibyśmy zaprosić trzmiele ogrodowe, to zdecydowanie trzeba zadbać o odpowiadające im rośliny, czyli takie, których rurka jest odpowiedniej długości. Wśród roślin dopasowanych do trzmieli o długich językach są m.in. porzeczka krwista, głowienka wielkokwiatowa, ostróżka i ostróżeczka ogrodowa, żywokost lekarski, wiciokrzew pomorski oraz koniczyna łąkowa.
Gdy język jest za krótki
Pszczoły miodne nie sprawdzą się w zapylaniu wspomnianych roślin, gdyż ich język ma raptem 6 do 7 mm długości i będzie on za krótki, by sięgnąć po kwiatową nagrodę. Jednak trzmiele czasem okazują się nieoczekiwanymi sprzymierzeńcami tych pszczelich wytwórców miodu. Te trzmiele (np. trzmiel kamiennik, trzmiel ziemny, trzmiel gajowy), których języki są zbyt krótkie, aby wizytować rośliny o tak długich koronach, posiadają wystarczająco silne żuwaczki, aby obejść ten problem. Wygryzają otwory w pobliżu miodników (miejsce produkcji nektaru) i tam potrafią wetknąć swój język, aby dobrać się do nektaru. Spryciarze!
Z powstałej dziurki bardzo chętnie korzystają inne pszczoły, także pszczoły miodne. W zeszłym roku zauważyłam, jak taki właśnie otwór stał się również drogą na skróty dla mrówek, które także chętnie korzystają z nektaru. Cóż by te wszystkie stworzenia zrobiły, gdyby nie trzmiele?
A my? Co my byśmy zrobili?
Naukowcy obliczyli, że jednego dnia trzmiel może odwiedzić ponad 3500 kwiatów! A więc trzmiele to także niesłychanie skuteczni zapylacze, z czego i my czerpiemy korzyści pełnymi garściami. Garściami pełnymi owoców, warzyw, orzechów, które mamy między innymi właśnie dzięki trzmielom. Jak tu ich nie kochać? Dlatego warto, aby nasze pełne kwitnących roślin ogrody stały się dla nich bazą pokarmową i stołówką, do której będą z upodobaniem zaglądać.
Zdarza się również, że trzmiele zakładają gniazdo w przestrzeni naszego ogrodu i wtedy staje się on dla nich domem. Choć trzmiele w obronie gniazda mogą użądlić, to jednak są to bardzo pokojowo i łagodnie nastawione do życia zwierzęta. Atakują jedynie wtedy, kiedy czują się zagrożone, np. poprzez branie je do ręki, dotykanie, manipulowanie w pobliżu gniazda, przypadkowe nadepnięcie czy zgniecenie. Jeżeli wspomniane czynności nie staną się naszym udziałem, szansa na użądlenie jest bardzo nikła. Moja przygoda z trzmielami trwa już wiele lat, a szanowanie ich granic spowodowało, że nigdy dotąd nie miałam okazji poznać na własnej skórze, czy użądlenie trzmiela jest bolesne.
Artykuł pochodzi z magazynu |