Natura, panie Allnut, jest po to, aby się ponad nią wznosić”, tłumaczyła Katherine Hepburn (grająca misjonarkę Rose Sayer) Humphrey’owi Bogartowi (kapitanowi rozsypującego się statku handlowego) w filmie Afrykańska królowa z 1951 roku. W tamtych czasach tak właśnie myślano o ogrodach; naturę – we wszystkich jej wcieleniach – należało stanowczo trzymać w ryzach. Sama myśl, by dzikie rośliny celowo sadzić w ogrodach, wydawała się szokująca.
W latach 80. XX wieku sprzedawca nasion dzikich roślin John Chambers zaczął prezentować swoje przełomowe ogrody na Chelsea Flower Show, szokując nasadzeniami roślin uprawnych sowicie okraszonymi efektownymi kwiatami polnymi. Jego Honeybee Garden (Ogród dla pszczół) w 1988 zdobył złoty medal, oczarowując publiczność i mnie samego.
Kiedy przyroda straciła tradycyjne siedliska na wiejskich obszarach, ogrody zaczęto ulepszać, by przychylić naturze nieba: dokarmiamy ptaki, zakładamy stawy, sadzimy budleje i rozchodniki dla motyli. Ekologiczne ogrodnictwo zaczęło przeżywać rozkwit, a styl naturalistyczny stał się kolejnym ważnym przełomem. Dzikie kwiaty zawitały do ogrodów i teraz każdy chce je mieć.
Jednak to coś więcej niż tylko przelotna moda. Dzikie gatunki nie tylko wyglądają dobrze, lecz także – wprost spod naszych drzwi – dają posmak otwartych terenów. A przy tym są pożyteczne...
Pełen tekst możesz przeczytać w magazynie Gardeners' World Edycja Polska Maj-Czerwiec 2016