Podobnie jak większość ludzi zawsze chciałem mieć więcej roślin, niż pozwalały mi na to fundusze. Dlatego lubiłem rozmnażać rośliny – dzielić je bez opamiętania i niefrasobliwie wysiewać nasiona. Ale przez pewien czas podchodziłem do pobierania sadzonek jak do jeża. Sądziłem, że to metoda wymagająca opanowania pewnej techniki i posiadania umiejętności, których nie miałem – a w każdym razie tak mi się wydawało.
Odnosiłem też wrażenie, że wiąże się z tym mnóstwo zamieszania: te wszystkie spryskiwacze i plastikowe woreczki, ukorzeniacz, specjalne podłoże oraz, co nie mniej istotne, dość niepokojąco brzmiące „ciepło od spodu”... Za dużo dobrego. Chciałem mieć frajdę, a nie zmagać się z tym wszystkim. Mój ogród, dzięki Bogu, nie przypominał laboratorium, ale pracownię artysty, gdzie kreatywność i intuicja zawsze były ważniejsze niż precyzja i kontrolowane eksperymenty...
Pełny tekst możesz przeczytać w magazynie Gardeners` World Polska Lipiec-Sierpień 2017