Pagórek to nieco zbyt elegancka nazwa dla sterty śmieci, pozostałości po tysiącach ognisk i kamieni, które nagromadziliśmy w Longmeadow przez ostatnie ćwierćwiecze – przy czym dzięki drobnym zabiegom wszystko wygląda tak, jakby było zrobione celowo. W swoim czasie Pagórek przechodził kilka inkarnacji: był miejscem na ogniska, trawnikiem, a nawet terenem dla dzikich kwiatów, ale w tym roku robię tu ogród zapachowy.
Dlaczego w ogóle go zakładać? Szczerze mówiąc, nie poświęcałem w Longmeadow wystarczająco dużo uwagi zapachom – być może dlatego, że za mało czasu spędzam w pozycji siedzącej. Chodzę po ogrodzie wiele razy dziennie, ale połączone działanie kiepskiej pogody, konieczności załatwiania spraw zawodowych i nienasyconej żądzy ogrodnika, żeby zrobić jeszcze tylko to i to, sprawiają, że siadam tu pewnie zaledwie kilka razy w roku.
Nie jestem odporny na radość płynącą z wąchania, ale jest to coś, co łapię w ruchu. Wiosną laki wonne w Alei Spacerowej tworzą rzekę woni, przez którą przechodzę, ale nie jest to miejsce do przesiadywania. W późniejszych okresach roku, mijając pelargonię pachnącą, zrywam często jej listek i niosę zapach na palcach jeszcze przez kilka minut. Jednak ogólnie rzecz biorąc, podobnie jak zapachu dowolnej rośliny wyglądam woni deszczu na suchej ziemi, krzepkości mrozu, wilgoci zachodniego wiatru, stęchłego aromatu opadłych jesienią liści i czystych perfum zieleni, które pojawiają się wraz z wiosną...
Pełny tekst możesz przeczytać w magazynie Gardeners` World Polska Lipiec-Sierpień 2017